Z dawnej prasy

Zaiste zawiłe są ścieżki miłości. 
Żył przed laty w naszym mieście niejaki Szymon Welgan, agent handlowy, przedstawiciel fabryki sukna. W Lwowie zapoznał był uroczą pannę i niebawem został zaproszony do domu jej rodziców, bywał w nim przez pół roku zabiegając o panny względy i rękę. 


Po tym czasie nie tylko, że oświadczył się i został przyjęty, ale też wnet dał na zapowiedzi. Przygotowania do ślubu i wesela ruszyły pełna parą. Rodzice panny zadbali o wyprawę dla swojej córki, opłacili muzyków i zaprosili gości, obstalowali stroje i dorożkę. Tymczasem dzień przed ślubem niedoszły pan młody ulotnił się jak kamfora. Rodzice i panna ślub odłożyć musieli ad calendas graecas*, lecz sprawę całą zgłosili lwowskiej policji. Ta wnet ujęła "uciekiniera" na stacji kolejowej, gdy właśnie do pociągu wsiadał. Welgan mętnie się tłumaczył, jakoby przysięgi tak uroczystej w kościele składać nie chciał, a to z racji wyznania. Na ślub w cerkwi rodzina panny młodej zgody miała nie wyrazić.
 Ostatecznie zwolniono go z aresztu pod warunkiem, że poniesione straty materialne wyrówna. Policja ustaliła, że panna ze Lwowa nie była pierwszą ofiarą kochliwego mieszkańca Łańcuta, ten sam los spotkał już jedną pannę z Sambora i jedną też z Gródka i kto wie ile jeszcze.
Bo to też tylko czasy się zmieniają, a nie ludzie. 


*czyli nigdy

Komentarze

Popularne posty