Morowe powietrze, czyli #zostańwdomu
Doktor zadżumionych XVII-XVIII źródło Paradoksalnie strój, który miał chronić przez zakażeniem stał się symbolem czarnej śmierci. |
Lęk przed morowym powietrzem towarzyszył Europejczykom przez całe stulecia. Groźba epidemii wzbudzała powszechny strach i panikę. W Polsce choroby zakaźnie nazywane były "zarazami", "powietrzem" albo "morem".
Najgroźniejszą, najcięższą i wzbudzającą największy lęk chorobą była dżuma nazywana "czarną śmiercią". Występowała w dwóch postaciach, dymieniczej i płucnej. Epidemie powodowała dżuma dymienicza, nosicielami zarazków były pchły, pasożytujące na zakażonych gryzoniach, najczęściej szczurach. Druga odmiana dżumy - płucna, która rozprzestrzeniała się droga kropelkową, miała bardzo ostry przebieg i śmierć zakażonych następowała zwykle w ciągu doby. Choroba, przez gwałtowny przebieg i nieznane pochodzenie, budziła ogromny lęk, przychodziła gwałtowanie "z powietrza" i umierali na nią nagle ludzie zdrowi bez względu na wiek i pochodzenie.
Dżuma dymienicza rozwijała się w ciągu dwóch dni do tygodnia, objawiając się początkowo wysoką gorączką, bólami głowy i znacznym osłabieniem. Śmiertelność w jej wypadku wynosiła od 60 % do nawet 90 % zakażonych. Najpierw umierały dzieci, potem kobiety i mężczyźni.
Groźne epidemie miały miejsce między innymi w Mediolanie i Weronie w 1630 r, w 1631 r. w Wenecji i 1664 r w Londynie. Symbolem "czarnej śmierci" stał się paradoksalnie strój noszony przez lekarzy, który miał chronić przed zakażeniem. Doktorzy nosili długie czarne płaszcze, kapelusze i rękawice z koźlej skóry, długie kije oraz bardzo charakterystyczne "ptasie" maski z długimi dziobami. Pomysłodawcą ich wprowadzenie był francuski lekarz Charles do Lorme.
Maska pełniła dwojaką funkcję, ochronną w wymiarze symbolicznym - z obserwacji wynikało, że ptaki nie chorowały na dżumę, oraz praktyczną - długi dziób z niewielkimi otworami wypełniony był ochronnym balsamem i pełnił funkcję filtra zakażonego powietrza i zapachów. W maskach używano balsamów z dodatkiem między innymi driakwi, czosnku lub octu siedmiu złodziei, czyli octu winnego w którym przez blisko dwa tygodnie moczono zioła zawierające olejki eteryczne między innymi bylicę piołun.
Choć epidemie znane były od stuleci, to w Polsce ich częstotliwość zwiększyła się w okresie baroku, przypadając na okres wojen kozackich i szwedzkich. Bez względu jednak na czas wojen, fale zakażenia wchodziły do kraju z dwóch kierunków szlakami handlowymi - od północy przez Gdańsk i z południa przez Ukrainę i Węgry.
W prawie całej Europie następowały okresy kulminacyjne epidemii tak było w 1352 r., następnie w 1652 r. zwanym"rokiem czarnej śmierci", w Polsce przypuszczalnie zmarło wtedy około 400 000 ludzi. Kolejne nasilenie zachorowań przypadło na początek XVIII w. na lata 1708-1709, choroba objęła wtedy niemal cała Polskę. W samym Gdańsku w 1709 r. miała umrzeć połowa mieszkańców miasta, to jest 24 533 osoby.
Fale zachorowań pojawiały się szczególnie w okres jesieni (dżuma dymienicza) i zimy (rzadziej występująca postać płucna).
Fale zachorowań pojawiały się szczególnie w okres jesieni (dżuma dymienicza) i zimy (rzadziej występująca postać płucna).
Morowe powietrze i inne zarazy dotykały też i Łańcut zbierając swoje żniwo między innymi 1588 r. i 1594. W 1602 roku po pojawieniu się zarazy w Rudniku, Stadnicki nakazał zamknięcie bram Łańcuta, wcześniej miasto izolowano w 1594 r. Kiedy jednak choroba pojawiała się już na terenie miasta, chorych poddawano kwarantannie w domach, gdzie nie pozostało nic innego jak pożywiać się zgromadzonymi zapasami żywności i z lękiem czekać na objawy u pozostałych domowników.
Choroba stanowiła zagrożenie dla każdego, jednak warstwy zamożne potrafiły się przed nią skutecznie ustrzec opuszczając zagrożone tereny lub stosując równie skuteczną izolację. W obliczu panującej pandemii koronawirusa warto ich naśladować.
Bądź jak szlachta #zostańwdomu
EKŁ
Zgadza się, o kilku tych miejscach piszemy. Pamięć o cmentarzach cholerycznych w Łańcucie się zatarła, podobnie jak groźba epidemii.
OdpowiedzUsuńWażne jest to, że pamięć o księdzu Wojtechovskim jest nadal żywa, o czym świadczą świeże kwiaty i znicze zawsze pojawiające się na jego grobie, również i teraz.